Wall of Sound


Tak się jakoś przypadkiem złożyło że w tym roku przypadło 20-lecie tej legendarnej i niezwykle zasłużonej dla muzyki elektronicznej wytwórni. Przypadkiem, bo pomyślałem że chciałbym podzielić się moją fascynacją WoS na blogu i proszę, jest ku temu okazja.

Pierwszy raz ze ścianą zderzyłem się w latach 1998/99, w trzeciej klasie liceum. Byłem wtedy na etapie poszukiwania swoich muzycznych fascynacji. Muzyka którą słuchałem dotychczas przestawała mi odpowiadać lub zwyczajnie nie potrafiłem się z nią odnaleźć. Z pomocą przyszedł mi Maciek - nauczyciel angielskiego w moim liceum i DJ zarazem. Podrzucił kilka nagranych kaset magnetofonowych. Dwie składanki (po latach okazało się że były to The First Eleven, The Second Eleven oraz Back to Mono pocięte i upchnięte na dwie kasety), drugi album The Wiseguys, The Antidote, a także niezwiązany z wytwórnią The Freestylers z albumem We Work Hard. To było jak dotyk muzycznego absolutu. Muzyka w fascynujący dla mnie sposób łącząca ze sobą m.in. hip-hop, funk, czy jazz. W połowie lat 90-tych był to niesamowity zastrzyk świeżości w brytyjskiej muzyce klubowej. Prawdziwa uczta dźwięków, cudowna podróż przez krainę muzyki. Nigdy wcześniej nie doznałem tak silnego muzycznego zauroczenia. Później tylko Zeb Roc Ski i jego B-boys Funk! tak mocno mnie oczarował, a myślę że mogę nazwać się człowiekiem względnie osłuchanym z tym i owym. Swoją drogą był to set funky klasyków z 70` a nie autorska muzyka Zebstera.

Nie chcę recenzować poszczególnych albumów czy przytaczać pełnej historii wytwórni. Nie mam wystarczającej wiedzy, poza tym jest wystarczająco dużo informacji w internecie. Dzielę się moimi osobistymi wrażeniami. Ściana towarzyszyła mi przez pól liceum. Nigdy nie odnajdowałem się do końca w hip-hopie ani też w rocku (sposób w jaki spędzałem swoje nastoletnie życie niejako z definicji wpisywał mnie w jedno lub drugie, wiecie jak to jest za dzieciaka, heh)  a ona wypełniła moją muzyczną pustkę w sposób absolutnie perfekcyjny. W tamtym czasie WoS to była moja nisza. Na potwierdzenie tych słów wspomnę że inne, równie zasłużone wytwórnie jak Mo-Wax czy Ninja Tune nie interesowały mnie praktycznie w ogóle.

Kiedyś pracowałem sezonowo w piekarni. Pobudka o 4.00, toaleta, śniadanie, biegiem na autobus, przesiadka w drugi i zawsze na styk meldowałem się przy taśmie z bochnami chleba o 6 rano. I tak przez 6 dni w tygodniu. W drodze do i z piekarni, Ściana zawsze była ze mną. W słuchawkach z walkmana leciały na okrągło Trickshot - Ceasefire z niezapomnianym intro z Życia Carlito z Alem Pacino w roli główej, Chasing Cities (E-Klektik's Death Disco Mix) ze swoim elektryzującym, tłustym, fankującym basem Stewarta Price`a, hipnotyczny Beatnik Bounce duetu Dirty Beatniks. Akasha swą leniwie swingującą Jazzadelicą czy Spanish Fly pozwalała mi jeszcze na chwilę zawiesić się gdzieś między przerwanym snem a otaczającą mnie już rzeczywistością w porannym autobusie.

Wall of Sound to również niezapomniane wakacje przez klasą maturalną. Morze, kumple b-boye i deskorolka. Pierwszy 360 kickflip w życiu. Młodzieńcze libacje z ratownikami w jakimś baraku. Tamtego lata Decksanddrumsandrockandroll z winyli osładzał mi przymusową przeprowadzkę (mieszkałem wtedy z rodzicami) z mojej dzielnicy.

Kiedy na początku studiów przeżywałem swoje wielkie miłosne wzloty i upadki w tle rozbrzmiewały VA Bustin Loose a także Darkdancer - Les Rythmes Digitales. Później rozbrzmiewał już Dżem. Nie jestem jednak pewien czy to był dobry pomysł, nie ujmując nic temu zasłużonemu zespołowi oczywiście :).

Na przełomie wieków skończyła się złota era Ściany Dźwięku. Tak przynajmniej mi się wydaje, choć wytwórnia w swych szeregach posiadała lub wciąż posiada gwiazdy wielkiego formatu (Royskoop, Mogwai). Koniec lat 90tych zakończył chyba jednak ogólnoświatową fascynację brytyjskim bigbeatem. Kto z Was nie pamięta klipu na MTV Les Rythmes Digitales - (Hey You) What`s That Sound ? Albo The Wiseguys - Ohh La La ? Przypuszczam też że każdemu z Was nieobcy będzie Propellerheads ze swym On Her Majesty's Secret Service. 

Dziś, ciężko o zafoliowane wydawnictwa z tamtego okresu. Większość CD i winyli można jednak dostać na rynku wtórnym, zwłaszcza w/z UK. Dodatkowo, naprawdę sporą ilość albumów oferuje Spotify.

Teraz, od kilku(nastu) lat moje muzyczne fascynacje ogniskują na nieco inne obszary muzyki rozrywkowej. Przede wszystkim blues, choć znając siebie być może kiedyś się to zmieni. W dalszym ciągu lubię jednak włączyć oldschool in my loudies od czasu do czasu. Przez jakiś czas przygotowywałem się do maratonu w bigbitowych rytmach klasyków Wall of Sound. W ubiegłym roku miałem okazję spędzić (i pobiegać) kilka dni w Nicei. The Wiseguys - The Executive Suite wpisuje się w klimat Lazurowego Wybrzeża idealnie. Lubię sposób w jaki muzyka instrumentalna spotyka się z elektroniką (The Wiseguys, Les Rythmes Digitales, Akasha, Zoot Woman). Lubię energiczną i nieco psychodeliczną sieczkę jaką fundują mi Dirty Beatniks czy The Strike Boys. Posłuchajcie z resztą sami. A dla poszukiwaczy świętych graali polecam The Wiseguys & Derek Dahlarge Essential Mix. Wystarczy wpisać w wyszukiwarkę.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wrzesień - podsumowanie

XXIV Choszczeńska Dziesiątka

Bank of America Chicago Marathon 2022 - relacja