Cień biegacza

Dzisiaj rano zaobserwowałem ciekawe zjawisko. Dotyczyło ono mojego cienia rzucanego na drogę w czasie biegu.

Zbliżająca się zima zmobilizowała mnie do niecodziennego wyjazdu do ośrodka wypoczynkowego nad jeziorem, celem wysprzątania i przygotowania na mrozy stacjonującej tam przyczepy kempingowej.  Ku mojemu zadowoleniu towarzyszył mi mój dobry kolega Łukasz. Raz do roku, w maju lub czerwcu wyjeżdżamy razem na wspólne 3-dniowe wędkowanie, tradycyjnie zakrapiane orzechówką soplicówką. Nie jestem fanem wódki (i alkoholu w ogóle - alco sucks!)  - ta jednak dzięki Łukaszowi stała się niejako symbolem naszych corocznych, odchamiających wyjazdów. Tym razem udało się nam zgrać na szybki dodatkowy wyjazd. Zabraliśmy ze sobą pochłaniacze wilgoci do pozostawienia w przyczepie, kilka piw, kilka gier planszowych i oczywiście orzechówkę. 

Po mroźnej nocy spędzonej w przyczepie, poranek powitał mnie dość ciepłym jak na tą porę roku słońcem. Zabrałem się więc za realizację sobotniego treningu. Do ośrodka prowadzi malowniczo położona droga. Ciągnie się i wije przez pola i pagórki, łącząc rozsiane po okolicy malownicze wioski. Lubię tu realizować swoje treningi w okresie letnim. Tym razem przyszło mi biec w pierwszy tej jesieni mroźny dzień. Biegło mi się nadzwyczaj dobrze (w ogóle wole biegać rano niż wieczorem).  Po kilku minutach biegu moją uwagę zwrócił mój cień kładący się na drogę w linii prostej przede mną. Nisko położone słońce oraz spadek wysokości drogi spowodował że cień wydłużył się do niewiarygodnej - tak mi się przynajmniej wydaje, długości. W kulminacyjnym momencie liczył sobie ok. 20 m. Moja sylwetka wyglądała bardzo śmiesznie,  jakby była uformowana z gumy i ktoś wydłużył ją do granic  wytrzymałości. Nigdy przedtem nie widziałem tak śmiesznie długiego cienia samego siebie a przynajmniej nigdy nie zwróciłem na to uwagi. 

Zwróciłem natomiast na coś innego, kilka miesięcy wcześniej, na tej samej drodze. Historia też dotyczy mojego cienia. W okresie wypoczynkowym od czasu do czasu lubię pobiegać na Murakamiego - w samych szortach bez koszulki. W szczerym polu mogę sobie na to pozwolić. Wolność nieograniczona t-shirtem, droga przed siebie malowniczą okolicą i biegnący ja. I tak napawając się tymi wspaniałymi doznaniami, mniej więcej na tym samym odcinku trasy gdzie teraz wyciągnęło mnie do granic możliwości słońca i cienia, ukazał się mym oczom widok z goła odmienny. Cień nie był zbyt długi.  Zwracał natomiast uwagę bujającą się z każdym krokiem oponą brzuszną. Góra-dół, góra-dół. Jako że trasa na tym odcinku jest względnie prosta przez dłuższą chwilę zmuszony bylem do obserwacji tego osobliwego zjawiska. "Wpieprzaj chłopie więcej ptasiego mleczka na noc" - pomyślałem wtedy.

Obie historie choć banalne w swej istocie, stanowiły fajną odskocznię od rutynowo prowadzonych treningów. Dla zachowania przyjemności z regularnego biegania konieczne jest, moim zdaniem, urozmaicanie swoich tras. Dlatego możliwość pobiegnięcia pod koniec listopada trasą znaną mi wyłącznie z sezonu wiosenno-letniego stanowiła dla mnie frajdę. Często też urozmaicam sobie trening gadaniem z... samym sobą. Takie moje natręctwo. Czasem w ten sposób szlifuje swój angielski. Nie wiem czy ta przypadłość mówienia do siebie kładzie się jakoś cieniem na moje życie. Chyba nie - mam nadzieję że jest to niegroźne. Na pewno pomocne w urozmaicaniu moich wybiegań.

A Wy, drodzy Czytelnicy i Biegacze? Czy Wy też gadacie do siebie?

ps. Udało mi się dziś wykręcić dobry czas w OWB1. Wiadomo, dobry cień, dobry wynik - prawie jak w Kajko i Kokoszu ;-) 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wrzesień - podsumowanie

XXIV Choszczeńska Dziesiątka

Bank of America Chicago Marathon 2022 - relacja