6. Gdańsk Maraton - relacja
Hurra!!! Tak długo wyczekiwany 6. Gdańsk Maraton już za mną! Cóż to był za wyścig, cóż za emocje towarzyszyły mi i mojej rodzinie przez cały weekend jaki spędziliśmy w Gdańsku. Poniżej znajduje się moja relacja z tego niesamowitego biegu.
Gdańsk zachwyca, Gdańsk urzeka, gdzież wiec walczyć o życiówkę i marzenia jak nie w mieście swych urodzin? Ano tak, pomimo że od dziecka mieszkam w Szczecinie to urodziłem się w Gdańsku, prawie 41 lat temu i pierwsze lata swojego życia spędziłem w Sopocie. Taka oto ciekawostka :) Ale żeby nie było tak słodko: był moment że zastanawiałem się czy nie odpuścić sobie Gdańska i pojechać do Dębna. Mam pod nosem i dobrze znam tą trasę. Wiecie kiedy nastąpił ten moment zwątpienia, prawda? No właśnie, bingo, w dniu kiedy Organizator opublikował mapę z nowym przebiegiem gdańskiej trasy :) Ostatecznie jednak zarzuciłem ten pomysł. Życie płynie zbyt szybko aby pokonać maraton dwa razy w jednym miejscu (wiem, narażam się), zwłaszcza jeżeli się go biegnie dopiero po raz piąty w ciągu 12 lat. Poza tym nie zmienia się koni w czasie wyścigu. A wiec Gdańsk, ahoj przygodo, klamka zapadła i nie ma już odwrotu!
Do Gdańska wybraliśmy się całą rodziną. Cel nadrzędny to maraton ale oprócz samych wyścigów, mieliśmy z żoną i córkami w planie m.in. wizytę w oliwskim ZOO i Hevelianum. Opisy rodzinnych atrakcji z wiadomych względów pominę i postaram się skupić na tym co najważniejsze ;)
W sobotę odebrałem z biura zawodów pakiet startowy. Przy okazji pokręciłem się trochę po miasteczku biegowym i zapoznałem z fragmentami trasy przed niedzielnymi zawodami. Zgodnie z prognozą pogody weekend miał być wietrzny i chłodny i taki był właśnie. Przywitało mnie całe spektrum pogodowe: poranny przymrozek, grad, deszcz i okresami pełne słońce a całość solidnie okraszona orzeźwiającym nadmorskim wiatrem, subtelnie muskającym me zsiniałe od zimna lico. Nie napawało mnie to optymizmem ale nie miałem na to wpływu więc starałem się wypierać myśli że jutro rano będę mieć przerąbane. Może nie będzie tak źle - powtarzałem sobie w duchu. Podobno w Dębnie ma jeszcze bardziej piź%*ć, bwahahaha...!!
Pierwsze dwa, trzy kilometry to tradycyjne łapanie tempa i powolne rozkręcanie się, jak najmniejszym kosztem. Ten odcinek to jeden z niewielu fragmentów gdzie wiatr wiał w plecy. Przede mną długa prosta al. Płażyńskiego, po prawej mijam stadion Arena Gdańsk i tak dobiegam do pierwszego podbiegu na estakadzie aby po chwili puścić się w długą, w dół, tunelem pod Martwą Wisłą. Frapował mnie ten odcinek niezmiernie w czasie przygotowań. Zapewne nie mnie jednego. Szybka deniwelacja aby po chwili mozolnie piąć się z powrotem w górę, ul. Majora Henryka Sucharskiego w kierunku mostu Jana Pawła II. Ten odcinek do bólu przypominał mi 2. Maraton Szczeciński a ściślej jego prawobrzeżną część, ufff.
Pierwszy podbieg tunelem pod Martwą Wisłą i dalej MHS spowolnił mnie trochę na pierwszych 5km, więc w drodze powrotnej przyśpieszam nieco aby odrobić zaległości. Planowo biegnę negative splitem z założoną stratą na półmetku w okolicy 90 sekund i nie chcę tej straty powiększać.
Kolejne kilometry znoszę dobrze. Oprócz tego że mocno wieje w pysk i co rusz zrywa mi czapkę z daszkiem, to tempo jest dobre, tętno też, a mała, niepozorna opaska na głowę z pakietu startowego ratuje mi skórę! Dziś naprawdę p#*dzi...
Albo nie, zaczekaj, stop! Cofam moje słowa. Pizgać to zaczyna za Błędnikiem, wzdłuż al. Zwycięstwa i Grunwaldzkiej. Ponad 9 kilometrów tej trójmiejskiej magistrali biegnę pod wiatr lub z bocznym wiatrem który w pewnym momencie dosłownie spycha mnie z linii biegu :) Czyżbym za dużo zrzucił wagi przed biegiem? Niemniej, uważam że ten odcinek maratonu jest niezmiernie atrakcyjny widokowo a ograniczony ruch kołowy, którego się nieco obawiałem w ogóle mi nie przeszkadza. Mam też świadomość że ok. 20go kilometra znajdę się w najwyższym punkcie trasy a potem będzie już z górki.
I tak doturlam się do 32go kilometra. Raz z górki, raz pod górkę, co 8km żelki, co 5km izotonik, kontrola tempa i międzyczasów. Na 30tym kilometrze mam wypracowany lekki zapas w stosunku do założonego międzyczasu. Samopoczucie jest dobre choć powoli zaczynam odczuwać trudy tego biegu.
Tutaj zaczyna się mój maraton, w zasadzie tak jak przypuszczałem. Ten 32-33km z reguły jest u mnie momentem kiedy czuję że bateryjki wyraźnie tracą swój zapas mocy, zwłaszcza że za nawrotką przy ul. Chłopskiej czeka mnie kilka kilometrów pod górkę. Zaciskam zęby, i staram się utrzymywać tempo co na szczęście udaje się. W trudniejszych chwilach po prostu staram się cieszyć się tym biegiem, tym że mogę tu być, że mogę walczyć o korzystny rezultat. Biegnę mój pierwszy do 6 lat maraton i to samo w sobie jest doskonałym powodem do celebracji!
W taki sposób, oszukując nieco wątłą psychikę, dobiegam do Parku Reagana. Jestem już wyraźnie zmęczony, zaczynam odczuwać tlące się skurcze mięśni czworogłowych, a perspektywa kolejnych kilku kilo po szutrze nie wzbudza we mnie entuzjazmu, delikatnie rzecz ujmując. Znowuż, oszukując nieco głowę, skupiam swe myśli na najtrudniejszych treningach z okresu przygotowań i na tym ile mi dały frajdy. Niemniej, muszę się mocno starać, bo przez myśl zaczyna mi przechodzić że nie połamię tych 3:30. Wydaje mi się też że tempo trochę siadło, co koniec końców okazało się złudzeniem ale jest to wyraźnie najtrudniejszy mój moment na trasie. Później jeszcze trochę napsują mi krwi te cholerne hopki spowalniające (dosłownie) na ścieżce rowerowej, wzdłuż promenady ale skutecznie odpędzam od siebie głupie myśli i zaczynam wyraźnie przyśpieszać, już tylko 2 kilometry!
Na wysokości mola Brzeźno, czekają na mnie moje dziewczyny, widzę je już z daleka i to dodaje mi animuszu! Przede mną ostatnie 800 metrów, które znam bo dzień wcześniej pomierzyłem je sobie GPSem w zegarku i wiem że czas w jakim się tutaj znalazłem pozwoli mi połamać te upragnione 3 i pół godziny!!!
Na metę wpadam z czasem 3:29:44! Trochę jednak źle pomierzyłem ten ostatni fragment bo mieszczę się bez mała na styk. Nie ma to jednak żadnego znaczenia, udało się, to się naprawdę dzieje!
Za linią mety przybiłem piątkę z Konferansjerem i chwiejnym krokiem udałem się w kierunku Wolontariuszek z medalami. Udało się! Tyle czasu czekałem na ten wynik! Odebrałem depozyt, następnie wziąłem prysznic i udałem się do strefy masażu. A tam 28 stanowisk i przy każdym po 3 Masażystów! Wow! W kolejce nie czekałem nawet pięciu minut, wszystkim sprawnie kierowała jedna z Pań Wolontariuszek, kierując biegaczy do zwalniającego się stołu. A już na samym stole dostałem najdłuższy chyba jaki miałem masaż całego ciała (czas masażu mnożę razy 3 osoby które się mną zajęły), wręcz czułem się niezręcznie że tyle czasu blokuję stół! Może to kwestia tego że wziąłem prysznic i mam czyste gacie zamiast śmierdzieć jak knur - pomyślałem sobie. Tak! - to na pewno te świeże gacie. Po skończonym masażu kłaniając się moim Wybawcom w pas, udałem się na szybki posiłek regenerujący a potem już z powrotem w kierunku mola aby spotkać się z moimi dziewczynami. Po drodze dopingowałem tych biegaczy którzy jeszcze biegli. - Dasz radę, ostatnia prosta, jeszcze tylko trochę! Uwierzcie mi, to jest nam biegaczom bardzo potrzebne dlatego z całego serca dziękuję tym którzy przyszli oklaskiwać biegaczy na trasie.
Powiem szczerze że zaszkliły mi się oczy gdy żona i dzieci przytuliły mnie z gratulacjami. Ten bieg, ten wynik, sam udział po takiej przerwie, to naprawdę dużo dla mnie znaczy i bardzo długo czekałem na ten dzień. Wiem, powtarzam się ale tak było i nic nie poradzę :) Na swój sposób symbolicznie zamykam pewien biegowy etap życia i od teraz koncertuję się wyłącznie na tym co przede mną.
Tradycyjnie już, na koniec relacji chcę podziękować Organizatorom, Wolontariuszom i Kibicom. Organizatorom za wspaniałe, niezapomniane zawody. Za dopięcie tego przedsięwzięcia na ostatni guzik. Wolontariuszom za Waszą nieocenioną pomoc, wsparcie, za cierpliwość, za uśmiech i za doping na trasie. Kibicom za to że byliście, za to że wspieraliście nas, zwłaszcza w tych trudniejszych momentach biegu. Za to że kiedy słabłem słyszałem "Dalej Konrad, brawo, dasz radę nie odpuszczaj!", "Dobry czas, ogień!", "Tak trzymaj!" Kiedy dopingujesz mnie po imieniu drogi Kibicu, dajesz mi wielkie wsparcie. Dziękuję za każdą uczniowską stację kibicowania i za każdą piątkę przybitą z kibicującymi nam dzieciakami! No i oczywiście Fotografom za udostępnienie fantastycznych zdjęć! Zaiste, w Gdańsku wiedzą jak zorganizować zawody!
Osobnym akapitem chcę podziękować moim kolegom Radkowi i Maćkowi za mentalne wsparcie w czasie przygotowań i żonie Martynie za to że nie wywaliła mnie z domu przy każdej pobudce o 4:50 rano. Córkom za to że nie musieliśmy zostawić fortuny w sklepie ze słodyczami i każdym kramie z pamiątkami przy Długim Targu. A lwu z oliwskiego ZOO za to że... zresztą sami zobaczcie:
I to by było na tyle. To były wspaniałe zawody z niewielkimi mankamentami (tunel, krótkie odcinki ścieżkami szutrowymi i rowerowymi). Jedyne co mi pozostało to kupić magnes na lodówkę, spakować się w auto i po 5 godzinach podróży zameldować się w domu. A teraz czas na porządną regenerację i powrót na biegowe ścieżki bo następny maratoński przystanek to sweet home...Chicago!
Komentarze
Prześlij komentarz